Udało mi się jednak napisać kolejny rozdział Księcia, cieszycie się~? Mam też gotowy One-shot (nudny strasznie wyszedł), ale nie dam rady go wstawić :/
Wiecie co wam powiem? Strasznie dobrze mi się pisze tę historię i bardzo mi się łatwo wymyśla fabułę. Przygotujcie się na to, że będę pisać tylko w formie pierwszoosobowej ;)
~~~
Rozdział 7
Byłem strasznie spięty, niby udało mi się tam trafić i
stałem przed budynkiem ekskluzywnej restauracji, ale tam było tylu ludzi… Nie
to, że ich się boję, ale jak ktoś mnie rozpozna i zacznie o czymś gadać? Nie
będę nic rozumiał i jeszcze mnie zabiorą do tego Law’a i będę w kompletnej
dupie.
Postąpiłem kilka kroków i znów stanąłem w miejscu
zdrętwiały, pewnie z perspektywy innego człowieka wyglądałem komicznie, ale nie
obchodziło mnie to. W końcu jednak udało mi się wejść do środka, nikt na mnie
nie spojrzał, wszyscy byli zajęci swoimi talerzami.
Podszedłem wolno do jednego z wolnych stolików i usiadłem na
krześle. Karta dań jak i cała restauracja była wykwintna ale nie droga. „Mellorine”
była urządzona w morskim stylu, chociaż w ogóle z tym nie przesadzono, nie
wisiały tutaj muszelki, rozgwiazdy i koła ratunkowe, po prostu na jednej
ścianie była wielka fototapeta przedstawiające morski horyzont. Dominowały
tutaj kolory bieli i błękitu, a stoły i krzesła były z ciemnego drewna.
Nastroju dodawały świeczki na stolikach i pasujące zasłony zawieszone na
karniszach.
Było mi tu naprawdę dobrze, jednak nic sobie nie mogłem przypomnieć,
w głowie miałem tylko dni które przeszedłem po tym jak Zoro mnie znalazł.
Wtedy podeszła do mnie jakaś niska, ale całkiem ładna
kelnerka. Uśmiechnęła się na mój widok szeroko i miałem wrażenie, że zaraz
wywali się na tych długich szpilkach.
- Panie Black! W końcu pan się pojawił! Kucharz sobie bez
pana nie radzi!
Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć, co mam w ogóle robić?
Muszę się jakoś wykręcić.
- Powinien sobie beze mnie radzić.- zmarszczyłem czoło.- Jeśli
jest inaczej to znaczy, że się tu nie nadaje.
Ona się wyprostowała i lekko przestraszyła.
- Przepraszam pana bardzo za tę uwagę. Chce pan coś zjeść?
- Nie, dziękuję. Muszę zajrzeć do gabinetu.
- A będzie dzisiaj pan pracował na kuchni?
- Nie. Przez jakiś czas będę tu sporadycznie przychodził,
mam wiele spraw do załatwienia.
- Rozumiem, dobrze, że Pan się w końcu pojawił, bo strasznie
się martwiliśmy wszyscy.- uśmiechnęła się i wycofała.
Jestem ciekawy czy mówiła prawdę, czy jest tak zastraszona
przeze mnie, że łamie jak z nut.
Podniosłem się i ruszyłem do drzwi które prawdopodobnie
prowadziły do pomieszczeń w których pewnie kiedyś załatwiałem całą papierkową
robotę.
Pchnąłem drzwi i ujrzałem schody, to było trochę dziwne, ale
wszedłem na górę, były tutaj dwa pomieszczenia. Najpierw wybrałem drzwi po
lewej i wlazłem cicho do środka, miałem wrażenie, że robię coś złego, chociaż
to była moja restauracja.
Był to zwykły, dobrze oświetlony, miły pokoik. Przy ścianie
stało biurko i z drugiej strony wielki regal z segregatorami i książkami.
Gdzieniegdzie też walały się pojedyncze kartki, na których były opłaty np. za
wodę lub świeże produkty. Podszedłem do biurka i zacząłem po kolei otwierać
szuflady. W pierwszej były rachunki i jakieś listy, w drugiej notatnik, telefon,
ładowarka i klucze, a w trzeciej były dwa pistolety.
Listy wyjąłem i włożyłem do wewnętrznej kieszeni kurtki, to
samo zrobiłem z notatnikiem, kluczami i telefonem. Pistolet zaś wziąłem do ręki
i przyglądałem mu się. Czy ja naprawdę tym zabijałem ludzi? Nadal nie mogłem w
to uwierzyć.
Schowałem broń za paskiem, tak na wszelki wypadek i
zamknąłem szuflady, gdy wrócę z Zoro do domu to wszystko razem przejrzymy.
Podszedłem do regały i zacząłem wszystko przeglądać. W
segregatorach były rachunki, wyciągi z banku (z tego co zobaczyłem to kasy mi
nie brak) i inne mniej ważne rzeczy. Książki zaś były albo horrorami, albo
przepisami na różne dania.
Po jakimś czasie, prawdopodobnie to był godzina lub dwie,
uznałem, że nic więcej tu nie znajdę.
Wyszedłem stamtąd i skierowałem się do drugich drzwi, były
zamknięte, ale że miałem klucz to próbowałem je otworzyć. Po kolei wkładałem
każdy, aż w końcu jednym z nich je otworzyłem. Jednak po tym co zobaczyłem to
poczułem jak gula mi rośnie w gardle. W pomieszczeniu nie było nic, prócz
kajdan przyczepionych do ściany. Były zakrwawione, jak zresztą większość
podłogi i jedna ściana. Zrobiło mi się niedobrze, a do moich nozdrzy dostał się
zapach gnijącej posoki. Ciekaw byłem kogo tutaj torturowałem, nie widziałem,
żadnych zwłok, lub jego fragmentów, ale to chyba lepiej. Wycofałem się szybko i
zamknąłem drzwi na klucz, trzeba tam będzie posprzątać…
Ale to nie teraz, zaraz przyjedzie Zoro, a ja nie mogę dać
po sobie poznać, że coś mnie zaskoczyło. Trzęsącymi się dłońmi wyjąłem z kieszeni
paczkę papierosów i zapaliłem jednego, one zawsze umieją mnie uspokoić. Na
szczęście szybko pomogły bo usłyszałem kroki na schodach i momentalnie
zapomniałem o zakrwawionym pokoju, zacząłem panikować, że to ten Trafalgar
przyszedł by mnie poszukać i rozglądałem się za jakąś kryjówką. Jedynym wyjściem
było wpadnięcie do miłego pokoju. Dorwałem się do klamki i wpadłem do środka, stanąłem szybko koło biurka i wyjąłem pistolet zza paska. Wycelowałem w drzwi i
nasłuchiwałem. Kroki zaczęły się zbliżać, ten ktoś przystanął na chwilę i drzwi
się otworzyły. Przesunąłem palec na spust gotowy do strzału.
- Sanji?- zobaczyłem zieloną czuprynę i połyskujące, złote
kolczyki.
- Zoro?- opuściłem szybko broń i westchnąłem z ulgi.-
Myślałem, że to ktoś z tej mojej mafii…
- Nic ci nie jest?- mężczyzna zamknął za sobą drzwi i
podszedł do mnie, z jego oczu mogłem wyczytać, że się o mnie martwi.- Cudem się
tu wkradłem.
- Jest dobrze.- westchnąłem i odłożyłem broń na biurko.
- Chciałeś mnie zastrzelić niezaładowanym pistoletem?- uśmiechnął
się zadziornie.
- Był niezaładowany?- spojrzałem na pistolet.- Zapomniałem o
tym przez to wszystko.- znów westchnąłem.
- Znalazłeś coś?
- Coś tam, mam, a w pokoju obok jest rzeźnia.
- Rozumiem…- rozejrzał się szybko i poprawił katany przy
pasie.- Jedziemy?
- Tak, jedźmy.- zebrałem się szybko, broń znów schowałem za
paskiem i razem z Zoro zeszliśmy na dół. Szybko i dyskretnie wymknęliśmy się na
zewnątrz, przed moją restauracją stało kilka samochodów i wielki, czarny
harley, którym jak się okazało przyjechał Zoro. Glon rzucił mi jeden kaski
wsiadł na maszynę.
- Jak się zabijemy to skopię ci dupę w niebie.
- Ale my pójdziemy do piekła.- uśmiechnął się i założył kask
na głowę.
Zrobiłem podobnie i usiadłem za nim. Od razu objąłem go w
pasie, by nie spaść w czasie jazdy, a poza tym po prostu chciałem czuć dotyk
jego ciała, od tak po prostu. Marimo odpalił silnik, przygazował trochę i
ruszył od razu na pełnym gazie. Chciało mi się krzyczeć, by zwolnił bo się
zabijemy ale nie zrobiłem tego bo mu ufałem.
Wtuliłem się tylko w jego plecy i zamknąłem oczy. Słyszałem
świst wiatru i warczenie silnika.
Jechaliśmy jakiś czas, a ja w ogóle nie otwierałem oczu, w
końcu jednak szermierz zatrzymał motor. Zdjął kask i odwrócił do mnie głowę, ja
nadal się w niego wtulałem.
- Dotarliśmy Książe.- uśmiechnął się.
Słysząc jego głos uniosłem głowę i zdjąłem kask. Moim oczom
ukazał się piękny domek, biały z ciemnym dachem, ogrodzenie było czarne, a ogród
równo przystrzyżony, na jego środku rosła piękna sakura.
- To mój dom?- zamrugałem szybko by sprawdzić, czy nie mam
przywidzeń.
- No twój, z tego co wiem to masz sporo forsy.
Oboje zeszliśmy z pojazdu i stanęliśmy przed bramą. Pod
stopami chrzęścił nam żwir, a ja znów nabrałem ochoty na papierosa. W restauracji
miałem pokój do tortur, co będę miał w domu?
- To co? Idziemy?- glon spojrzał na mnie z uśmiechem, chyba
był ciekawy jak jest wewnątrz, w sumie to ja też byłem.
- Idziemy.- przytaknąłem ruchem głowy i wyjąłem z kieszeni
paczkę papierosów.
Coraz bardziej zapowiada się ciekawie i aż nie mogę się doczekać co będzie dalej no ale cóż trzeba być cierpliwym =) Wiem jak to jest kiedy ma się mało czasu a blog domaga się uwagi xD sama przez to przechodzę =) Życzę dużo weny i duuuuużo notek xD
OdpowiedzUsuń