sobota, 6 września 2014

Książe- rozdział 12 [Zoro x Sanji]

Bardzo was przepraszam, że tak długo mnie nie było, wybaczcie mi ;_;
Miała sporo kłopotów z internetem, rodzicami i cały czas mam zajęty czas, ale w końcu się udało napisać rozdział i jest też napisany mniej więcej do połowy One-shot z OP. Zaczął się rok szkolny, nie wiem jak wy ale ja się cieszę (chociaż w tej klasie czeka mnie egzamin ;_;), w domu było mi strasznie nudno i miałam dość ględzenia rodziców. Wolę się uczyć niż latać cały czas po domu i sprzątać, gotować itd.
Mam też w planach założenie nowego bloga albowiem wzięłam się za siebie i postanowiłam diametralnie zmienić swój styl, blog będzie takim jakby moim pamiętnikiem. Nie wiem jeszcze czy go założę, najpierw muszę uzbierać kasę na wszystkie potrzebne mi rzeczy (lolita fashion tak droga, a pieniędzy tak mało ;_;). Jeśli go założę to odwiedzicie~?
Na razie miłego czytania~! Rozdziały będą wstawiane w weekendy bo od poniedziałku do piątku brak internetu~... :/

~~~
  
Rozdział 12

Gdy poranne promienie słoneczne mnie obudziły to od razu poczułem jak ktoś mnie do siebie mocno tuli. Wiedziałem kto to, bo pomimo bólu czaszki pamiętałem co wczoraj odstawiałem. Do tego Zoro się nie opierał…
Otworzyłem oczy i od razu zrobiłem się czerwony. Przed sobą miałem umięśniony tors glona ozdobiony poprzeczną blizną. Mięśnie miał wielkie i aż miło się było do nich przytulać. Podniosłem wzrok by spojrzeć na jego twarz, spał spokojnie i widać że twardo. Do tego miał rozchylone usta i po brodzie ciekła mu strużka śliny.
Szermierz był naprawdę bardzo słodki, chciałbym z nim być, ale przecież podobno miałem już chłopaka… Do tego nie wiem czy podobam się temu glonowi, może i wczoraj całował mnie dosyć zachłannie ale może to robił tylko dlatego, że ja też chciałem?
Uśmiechnąłem się i starłem mu delikatnie ślinę ze skóry, następnie podciągnąłem się i lekko pocałowałem go w usta. Mężczyzna zmarszczył śmiesznie nos, przycisnął mnie mocniej do siebie i wtulił twarz w moje włosy.
- Książe…- wymruczał i jego ręka powędrowała mi na tyłek.
Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Cholera jasna… I jak ja teraz wyjdę z tego łóżka? Przecież kto by chciał przerywać taką rozkosz? Tylko kompletny głupiec. Nie ważne co robiłem wczoraj, udam że nic nie pamiętam.
Zamknąłem oczy i znów poszedłem spać.

- Sanjiiiii!!!!- do pokoju wpadł Luffy i zaczął się drzeć na całe gardło.- Wstawaj! Śniadanie zrób!!
Zerwałem się do siadu przestraszony nagłym wrzaskiem i bólem głowy. Glon też się obudził ale spojrzał tylko wściekle na swojego szefa, miałem wrażenie, że zaraz Słomiany zostanie pozbawiony flaków za tak brutalną pobudkę.
- No idę, idę. Nie drzyj tak tej mordy.- mruknąłem rozcierając oczy i układając włosy.- Powiedz Usopp’owi żeby naszykował składniki, a ja w tym czasie się przyszykuje.- chciałem zejść z łóżka ale ręce glona mnie powstrzymały.- Oi Marimo, puść mnie.
- Nie.- objął mnie mocniej w pasie.- Dlaczego tylko ty masz robić śniadanie? Wczoraj się napracowałeś, niech teraz się odwdzięczą.- spojrzał na Luffy’ego, na co szef tylko się zaśmiał.- Luffy, załatw to.
- Shi, shi! Okej!- wypadł z pokoju do salonu i zaczął się drzeć do wszystkich że mają się zebrać, zrobić śniadanie i posprzątać tu.
- No i możesz dłużej ze mną poleżeć.- uśmiechnął się drapieżnie.
- Sory ale nie mogę glonie.- ziewnąłem.- Muszę się ogarnąć, śmierdzę, jestem nieogolony i ogólnie bleee.- zaśmiałem się.
- Mi tam pasuje brewko.
- Nie nazywaj mnie brewką sałato.
- A ty mnie nie nazywaj sałatą.- mruknął.
- Bo co?- zaśmiałem się.- Głupi glon.
- Wypicowany kucharzyk.
- Oberwiesz zaraz.- spojrzałem na niego.
- No to dawaj.- uśmiechnął się prowokująco.
Jakoś tak nie wytrzymałem, rzuciłem się na niego i zaczęliśmy się okładać. Było to trochę koślawe i z boku to pewnie dziwnie wyglądało, ale ważne że było śmiesznie. Czasami obrywałem pięścią w brzuch lub udo, a czasem on dostawał porządnego kopniaka. Mimo moich starań szermierz był silniejszy, ale to ni znaczy że wygrał, sprawił tylko że spadliśmy na podłogę i tam dalej się okładaliśmy.
W pewnym momencie Zoro usiadł mi na biodrach i złapał moje obie ręce bym nie mógł nimi poruszać. Spojrzałem mu w zielone, cudne oczy i mimowolnie się zarumieniłem. A to głupek, robi to wszystko specjalnie.
Mężczyzna nachylił się nade mną, tak, że nasze twarze były bardzo blisko siebie i lekko pocałował mnie w usta. Zaraz potem oderwał się ode mnie, wyprostował jak struna i uśmiechnął się łobuzersko.
Nie umiałem się ruszyć, byłem nie tyle przytłoczony tym wielkim glonem co moje myśli mnie wręcz bombardowały. Dlaczego to zrobił? Chciał ze mnie zażartować czy może coś do mnie czuje?
- Idź się naszykować.- puścił moje ręce i zszedł ze mnie.
Obserwowałem każdy jego krok, podrapał się po głowie, ziewnął i podszedł do szafy by wyjąć z niej jakieś ciuchy.
- Rusz się, bo ja też muszę się umyć.- zaśmiał się spoglądając na mnie.
Przełknąłem ślinę, przytaknąłem ruchem głowy i podniosłem się. Próbowałem opanować rumieńce i dreszcze ale jakoś się nie dało, wziąłem z szafy kilka swoich rzeczy i jak najszybciej pognałem go łazienki.
Zoro został w pokoju, przechodząc przez salon zastanawiałem się jak się teraz zachowywać. Normalnie? Unikać go? Rzucić się na niego i go obcałować? Boże jaka chora sytuacja..
Po wejściu do łazienki zamknąłem drzwi na klucz i wszedłem do wanny. Ciepła woda koiła zmysły i pozwalała wszystko przemyśleć. Tylko co robić? To było jasne, że zakochałem się w Zoro, ale co takiego on czuł do mnie?
Zamknąłem oczy i cały zanurzyłem się w wodzie. Może warto skorzystać z okazji? Odpicuje się jakoś ładnie i będę go kusił najlepiej jak umiem.
- To cudowny pomysł!- wynurzyłem się z wody i szybko sięgnąłem po swoje kosmetyki i lusterko.
Na szczęście byłem zadbany więc jakoś dużo teraz przy sobie nie musiałem robić. Ogoliłem się i dokładnie umyłem włosy i twarz. Wyskoczyłem z wanny i zacząłem kręcić się w poszukiwaniu suszarki do włosów, ale niestety Zoro czegoś takiego nie posiadał, no bo w sumie po co mu ona?
Musiałem sobie jakoś poradzić, więc ręcznik poszedł w ruch. Nie wysuszyłem ich do końca, ale nie było tak źle, ułożyłem je tak jak zwykle by grzywka zakrywała moje jedno oko i by nie było widać tej śmiesznej brewki, ja nawet nie wiem skąd ona taka jest zakręcona. Umyłem zęby, wypsikałem się dezodorantem i w końcu ubrałem się w ciuchy. Akurat mój wybór padł na czarne spodnie, pomarańczową koszulę w czarne, pionowe paski i czarną kamizelkę. To wszystko podkreślało moją szczupłość i bladość.
- Prezentuje się całkiem nieźle.- uśmiechnąłem się, posprzątałem bałagan który zostawiłem po sobie i wyszedłem z pomieszczenia z nadzieją, że Zoro nie będzie mógł ode mnie oderwać wzroku.
- No w końcu wylazłeś.- usłyszałem jego mruknięcie z salonu.
- Musiałem się doprowadzić do porządku.- odburknąłem by nie pokazać że mi jakoś specjalnie zależy. Usłyszałem kroki i zaraz zobaczyłem Marimo przed sobą. Niestety przeliczyłem się, zerknął na mnie tylko raz i poszedł prosto do łazienki.
- Tsk… Debil.- szepnąłem pod nosem i poszedłem do kuchni.
Sądziłem że to będzie inaczej wyglądać.
- Sanji!!- usłyszałem głos Luffy’ego.- Dzięki za imprezę! Było super żarcie!
- Ależ proszę.- uśmiechnąłem się i obejrzałem się za swoją porcją śniadania, jednak nic nie dostrzegłem, no trudno, ważne było czysto i naczynia się nie potłukły.
- A ty coś się tak wystroił?- Nami uśmiechnęła się i szturchnęła mnie łokciem.- To dla naszego debila?
Od razu zrobiłem się cały czerwony, dlaczego tak jest, że dziewczyny zawsze muszą wszystko zauważyć?
- Nie… Ja tak zawsze.
- A skąd możesz to pamiętać?- zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu.- Życzę ci powodzenia z nim, uwierz mi, że będzie łatwo.
Nagle po moim ciele przeszedł zimny dreszcz, czyżby…
- On lubi się z kimś zabawić i kogoś zostawić?- szepnąłem.
- Oj nie o to mi chodziło!- pacnęła mnie w głowę i westchnęła zrezygnowana.- My się zbieramy, do następnego Sanji.
Pożegnałem się potem z całą resztą i zostałem sam w domu z Zoro. Wstawiłem wodę by zrobić sobie herbaty i zacząłem robić sobie lekkie śniadanie. Akurat miałem ochotę na ryż na słodko, nic wielkiego i raczej nie nadaje się na zdrowe śniadanie, ale dzisiaj miałem taki kaprys.
Podczas jedzenia, z łazienki wyszedł Zoro, nie miał na sobie koszulki więc raczej nie chciałem na niego patrzeć by się nie zarumienić.
- Co będziesz dzisiaj robić?- staną centralnie przede mną. On nie spojrzał przedtem na mnie, to ja teraz nie spojrzę na niego, swój wzrok zawiesiłem na ryżu.
- Nie wiem, może pójdę na zakupy, lodówka jest znów pusta.
- Dlaczego na mnie nie spojrzysz?
- Patrzę na ciebie.- mruknąłem i zwróciłem na niego wzrok, jednak starałem się nie skupiać na jego klacie i myśli skierowałem na inny tor.
Zoro zrobił złą minę i dotknął mojego policzka.
- Źle się czujesz?
- Dobrze się czuje.- mruknąłem i odepchnąłem jego dłoń.- Kiedy idziesz do pracy?
- Już się tam wybieram.- mruknął, odwrócił się i poszedł do sypialni by się ubrać. Zaraz potem wyszedł z niej i znów spojrzał na mnie.- Uważaj na siebie, dobrze?
- Ty też uważaj.- uśmiechnąłem się lekko.
On odwzajemnił uśmieszek i po ubraniu na siebie kurtki wyszedł z domu.
Westchnąłem i wróciłem do jedzenia ryżu.

Po dwóch godzinach w domu ruszyłem się na zakupy, trzeba było się w końcu czymś zająć i uzupełnić lodówkę. Jednak przez cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, nie raz się rozglądałem by zobaczyć kogoś podejrzanego ale nikogo takiego nie było. Każdy wyglądał normalnie i raczej go nie znałem. Najgorzej było gdy wchodziłem po schodach do mieszkania, usłyszałem za sobą kroki i poczułem zapach który skądś kojarzyłem. Od razu odwróciłem się czując na sobie czyjś wzrok.
- Witaj książe, pójdziesz ze mną?- ujrzałem za sobą tego chłopaka z targu i ze zdjęcia, Zoro mówił na niego „Ace”.
- Nie, idź stąd.- warknąłem.- Nie pamiętam ciebie, tego głupiego gangu i niczego, więc spieprzaj.
- Nadal masz tak samo cięty język.- uśmiechnął się i zaczął wchodzić za mną po schodach.
- Idź stąd! Nie chcę należeć do waszego gangu, odchodzę, powiedz to temu Law’owi!
- Nie spodoba mu się to.- skrzywił się.- Jesteś zbyt cenny, dlatego dostałem zlecenie, by cię przyprowadzić kochanie.- był coraz bliżej mnie.- Nie pamiętasz naszej miłości i tych szalonych nocy?
- Nie! Nie kocham cię! Wolę kogoś innego.- warknąłem.
Ace zmarszczył czoło i zatrzymał się.
- Pewnie tego Zoro, co?- spiął się.- Ja ci wszystko przypomnę!- spojrzał na mnie i nagle zerwał się do biegu, krzyknąłem i też zacząłem biec po schodach na górę, nie było mowy bym zdążył otworzyć drzwi, więc wpadłem do mieszkania sąsiadki, która akurat wychodziła, wciągnąłem ją za sobą do środka i zamknąłem drzwi na klucz. Ace szarpał za klamkę i walił w nie, a sąsiadka ze mną nie dyskutowała dlaczego wpadłem do jej mieszkania, domyśliła się, że potrzebuję pomocy. Ręce mi się trzęsły i miałem wrażenie, że zaraz się posikam, ale o dziwo uratowałem zakupy i nawet jajka się nie potłukły.
- Zadzwonię na policję!- czarnowłosa japonka miała łzy w oczach i odciągnęła mnie od drzwi, do tego razem zastawiliśmy je komodą na wszelki wypadek.
- Nie…- dość szybko oddychałem ale nawet trzeźwo myślałem, wyjąłem z wewnętrznej kieszeni marynarki komórkę.- Zadzwonię do kogoś innego.
Wykręciłem numer Zoro, który na szczęście udało mi się wcześniej zapisać.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Bogactwo nie jest ważne [Delic x Hibiya]

Jakoś mnie naszło na pisanie One-shot'ów~! Taki dramat wyszedł i miało tak być, a umieściłam w nich alter ego Izayi i Shizuo ponieważ... Ostatnio bardzo przypali mi do gustu~! Na pewno będzie ich więcej :*
Miłego czytania~! 
 
~~~
Bogactwo nie jest ważne



- Delic! Posprzątaj tu gówniarzu!- wysoka kobieta na wysokich szpilkach wyszła z ciemnego pokoju paląc papierosa. Była naprawdę piękna, miała długie do pasa blond włosy i ubrana była w krótką czerwoną sukienkę, oczy miała pomalowane na czarno, usta na czerwono, a na szyi nosiła diamentowy naszyjnik.
Była dziwką.
Wszystko co miała dostała od swoich klientów i alfonsa, jednak dziecko miała ze swojej winy. Tamtego ranka zapomniała wziąć tabletkę antykoncepcyjną i puf! Dzieciak po 9 miesiącach wyszedł na świat, a ona się musiała nim opiekować. Ale nie teraz… Odzyskała swoją wagę sprzed ciąży, a Delic miał już 6 lat i bez żadnych przeszkód mógł zajmować się domem, a ona swoją ukochaną pracą. Jeszcze kilka lat i będzie na tym dzieciaku zarabiać grube kokosy, a teraz niech robi za służącego. W sumie to zły nie był, dobrze go wychowała mimo że się nim prawie wcale nie zajmowała, był grzeczny i posłuszny. Wiedział, że jak taki nie będzie to dostanie kablem po plecach lub ugasi papierosa na jego chudej rączce.
Kanako, bo tak miała na imię usiadła na kanapie i poprawiła sobie włosy zaczesując je palcami do tyłu. Zgniotła wypalonego papierosa w popielniczce i zaraz wyjęła następnego, niedbale rzucając paczkę na stolik stojący przed nią.
Podpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem.
- Delic mówiłam coś do ciebie!
Do pokoju zaraz wszedł niski, blady i wychudzony blond włosy chłopak o różowych oczach. Nie raz Kanako zastanawiała się skąd tęczówki Delica miały taki kolor, nie pamiętała żeby spała z kimś kto miał podobne. Chyba że była tak naćpana lub pijana, że nie zwróciła uwagi.
Blondynek był jeszcze w pidżamie i idąc do pokoju rozcierał zaspane oczka. Nie wiedział dlaczego życie jest dla niego tak mało łaskawe, nawet się nad tym nie zastanawiał, myślał, że każde dziecko tak ma. Musi sprzątać w domu, robić zakupy i być posłusznym pod każdym względem, nie zaznaje miłości od mamy i nie zna swojego taty. Do tego codziennie przychodzi trzech lub czterech nowych „wujków”.
- Co mam zrobić?- zapytał zachrypłym głosem i poprawił sobie za duże spodenki od pidżamy.
- Posprzątaj w sypialni, potem zrób ze sobą porządek i idź na zakupy.
- Dobrze.- szepnął i poszedł do łazienki po tanie środki czystości, które mimo że na opakowaniu było napisane, że są najlepsze, wcale takie nie były. Przez to chłopiec musiał użyć dwa razy więcej wysiłku do sprzątnięcia plam po „wujkach”.
Delic ruszył ze wszystkim do sypialni mamy i zapalił światło. W łóżku spał jeszcze nagi „wujek” i chłopiec tylko westchnął ciężko. Odłożył środki czystości, szmatkę i szczotkę na podłogę i podszedł do łóżka. Dotknął delikatnie ramienia mężczyzny i potrząsł nim, by zbudzić jegomościa.
Stało się to prawie od razu, szatyn otworzył oczy i leniwie spojrzał na chłopczyka. Widział go już poprzedniego wieczora.
- Mama mówi żebyś już szedł…- znał tą kwestię od dawien dawna, powtarzał ją codziennie.
- Huh? A która jest godzina?- mężczyzna podniósł się do siadu i przeczesał dłonią włosy.
- Siódma rano.- Delic rozsunął zasłony wpuszczając do pomieszczenia promienie słoneczne i otworzył okno by dostało się tu świeże powietrze.
- Siódma? Ty nie powinieneś spać mały?
- Mama powiedziała żebym posprzątał.- zgasił światło bo było już kompletnie nie potrzebne i złapał za środki czystości.
- Ta dziwka cię chyba nie kocha, wiesz?- mężczyzna wstał i zaczął się ubierać.
- Wiem…- szepnął cicho chłopiec.- Ale muszę tu mieszkać.
Delic ukląkł i zaczął myć podłogę szczotką. „Wujek” zapinając guziki swojej koszuli patrzył się na niego ze współczuciem i w końcu westchnął, żal mu się zrobiło tego chłopca. Wyjął z kieszeni portfel i wydobył z niego kilka papierowych pieniędzy.
- Masz mały.- podał mu je i pogłaskał go po głowie z uśmiechem.- Kup sobie za to jakieś słodycze i nie pokazuj jej.- wskazał palcem na drzwi.- I pomyśl o domu dziecka.- mężczyzna pogłaskał go jeszcze raz po głowie i wyszedł z pokoju.
Delic z osłupieniem popatrzył na kilka banknotów które „wujek” wcisnął mu do rączki po czym zwinął je i schował do kieszonki w pidżamce.
Wrócił do szorowania podłogi intensywnie myśląc czy to co dostał starczy mu na ten dom dziecka.

Po skończeniu sprzątania sypialni podreptał szybko do łazienki odłożyć środki czystości i potem do swojego pokoju. Był mały i skromny, ledwie mieściło się tu łóżko i szafka w której miał ubrania, ale jakoś sobie radził. Bardzo mu się podobały ściany pomalowane na błękitny kolor, jednak nie były ozdobione żadnymi obrazkami ani malowidłami, co odejmowało im uroku. Delic chciałby mieć lepiej, ale nie mógł narzekać bo nie miał aż tak źle. Chłopiec podszedł do szafki i wyciągnął z niej jakieś stare czarne spodenki, białą koszulkę i majtki. Nie miał drogich ubrań, nawet nie wiedział skąd mama je bierze, ale najważniejsze było to, że miał w czym chodzić.
Blondyn usiadł na twardym, starym łóżku które skrzypiało przy najmniejszym ruchu i zaczął się przebierać. Chciałby chociaż mieć jakąś ładną, kolorową kołdrę, a nie brzydki i szorstki koc który mimo częstego prania nadal pachniał kurzem.
Po ubraniu się Delic wyjął z kieszonki pidżamy pieniądze które dostał od mężczyzny jakieś dwie godziny temu i schował je do pluszowego misia którego kiedyś dostał od alfonsa mamy. Zabawka była podarta na szwie dzięki czemu można było wkładać do niej różne rzeczy. Zwykle chował tam pieniądze i uzbierała się naprawdę duża suma, powinno mu starczyć na dom dziecka, a jak nie, to kupi sobie kołdrę, poduszkę i może jeszcze starczy mu na loda albo żelki które tak bardzo lubił. Potem znów uzbiera pieniądze i kupi sobie ładne obrazy na ścianę. Będzie tak ładnie, że mama będzie mu strasznie zazdrościć i będzie częściej przychodzić do jego pokoju, by obejrzeć przytulne wnętrze.
- Delic! Chodź tu!
Blondyn odłożył pluszaka na poduszkę i pobiegł do mamy. Już dawno przestał się prosić by go przytuliła czy pocałowała, to było jasne, że tego nie zrobi.
Kanako dała mu kilka monet i zapaliła papierosa. Czekała aż się zagotuje woda w czajniku bo chciała się napić trochę kawy przed kolejnym klientem.
- Zrób zakupy i nie kupuj słodyczy, bo nie zobaczysz jedzenia do jutrzejszego wieczora. Masz przynieść paragon i resztę.- spojrzała na niego z zażenowaniem i odgarnęła sobie włosy za ucho.
- A jak nie będzie reszty?- Delic przyjął pieniądze i spojrzał jej w oczy.
- Ma być.- mruknęła i dmuchnęła mu dymem w twarz.- A teraz spieprzaj.
Chłopiec nawet nie zakaszlał, był przyzwyczajony do papierosowego dymu i czasem nawet podkradał mamie papierosy bo myślał, że dzięki temu będzie fajny.
Różowooki zamrugał, odwrócił się od kobiety i wyszedł z domu. Najchętniej by już tu nie wracał.

Delic pakował do koszyka najtańsze rzeczy jakie znalazł, mama dała mu mało pieniędzy i jeszcze miał przynieść resztę, musiał więc kupić też mało rzeczy. Brał to co najważniejsze, chleb, kawałek żółtego sera, pomidor, jajka i masło.
- Na więcej nie starczy mi pieniędzy…- szepnął siedząc na środku sklepu i przeglądając koszyk.- Zamienię jajka na jakąś wędlinę…- poniósł się i razem z koszykiem pobiegł wymienić jedzenie.
Potem poszedł z tym do kasy, zapłacił za wszystko, wziął paragon i jeszcze dostał od kasjerki słodką bułkę. Te kobiety troszczyły się o niego bardziej niż własna matka.
Wracał powolnym krokiem do domu, nie był przecież jej tam potrzebny, chyba że była głodna… Wtedy jak się spóźni to na niego nakrzyczy.
Wpakował resztę słodkiej bułki do buzi i zaczął biec szybko do domu. Po co ryzykować i się narażać? Już dawno nie miał na plecach czerwonych smug od paska czy kabla i nie chciał tego zmieniać.
Wpadł do kamienicy, w której większość lokatorów to dziwki i pobiegł na trzecie piętro. Otworzył drzwi swoim kluczem i cicho wszedł do środka. Do jego uszu od razu doszły jęki i krótkie krzyki dochodzące z sypialni mamy. To ona je wydawała, towarzyszyło temu przytłumione sapanie i jeszcze jeden dźwięk, którego nigdy nie umiał zidentyfikować i na dobrą sprawę nawet nie próbował tego robić.
Delic szybko i bardzo cicho, żeby mama się nie zdenerwowała, pochował wszystkie produkty do lodówki, zostawił resztę i paragon na blacie. Nie wiedział co ze sobą zrobić, a zostać tu nie chciał bo te dźwięki wywoływały u niego wymioty.
Chłopiec złapał jakąś kartkę nabazgrał na niej długopisem „Jestem na placu zabaw” i wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi na klucz, tak jak je zastał.
Zbiegł po schodach na dół i ruszył do parku gdzie były najlepsze palce zabaw.



Hibiya sam nie wiedział jak udało mu się przekonać rodziców by pozwolili mu wyjść z rezydencji i by poszedł na plac zabaw gdzie bawiły się dzieci z plebsu. W jego wielkim ogrodzie było mu po prostu nudno i chciał by coś się działo.
Dziwniejszym było to, że nie wysłali za nim jakiegoś lokaja by go śledził i pilnował. Był po prostu sam. Siedział sobie na palcu zabaw i na huśtawce.
Mył niski i miał czarne, krótkie włoski. Ubrany był w strój szlachecki z pelerynką, a na głowie miał małą koronę. Był jej przecież godzien, nikt na nią nie zasługiwał prócz niego, dlatego właśnie te wszystkie niewychowane bachory się do niego nie zbliżały. Oni wszyscy po prostu mu zazdrościli i woleli napawać się jego blaskiem z daleka. Są zbyt nędzni by do niego podchodzić.
Wtedy usłyszał skrzypnięcie łańcuchowej huśtawki która była obok niego. Usiadł na niej blondyn o różowych oczach. Hibiye zamurowało.
- Odsuń się ode mnie plebsie, jeszcze się czymś zarażę.- fuknął patrząc na niego z obrzydzeniem. Chłopak jednak nie odszedł zły czy smutny, spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się zadziornie.
- Nazywasz mnie plebsem a mnie nie znasz.- prychnął.
- Każdy z was nie jest niczego wart.- brunet pokazał wszystkie dzieci na placu łącznie z blondynem.- Nic nie osiągniecie.
- Może nie, a może tak..- zaśmiał się chłopiec zaczynając się huśtać.- A ty co osiągniesz?
Hibiya zamyślił się na chwilę, jakoś nigdy jeszcze tego nie planował…
- Na pewno więcej niż reszta społeczeństwa!- zrobił dumną minę i zdumiał się na widok miny chłopaka. Nie wyglądał najlepiej, był wychudzony i jego ubrania były stare i zniszczone, ale cieszył się z głupiej huśtawki. Na jego miejscu Hibiya byłby załamany.
- Zobaczymy co będzie za kilkanaście lat.- zaśmiał się Delic i zwolnił huśtanie się.- A ty czemu się nie bujasz?
Hibiya lekko się zaczerwienił i nadął policzki.
- Po prostu nie chcę.- odwrócił głowę na drugą stronę wpatrując się w drewniany zameczek ze zjeżdżalnią.
Delic zaśmiał się i zeskoczył z huśtawki, potem cicho i niezauważony zaszedł księcia od tyłu i pchnął go jego plecy by huśtawka się ruszyła. Brunet spanikował nagłym ruchem zabawki i mocno złapał się łańcuchów po obu stronach małej deseczki na której siedział.
- Po prostu nie umiesz!- blondyn się zaśmiał i znów go pchnął by chłopak huśtał się wyżej.- Trzymaj się mocno!
Książe mimo że czerwony to uśmiechał się szeroko. Nie wiedział, że to takie przyjemne czując wiatr we włosach i latach jak ptak, przecież gdyby mocniej się bujał mógłby wskoczyć na chmurę i tam sobie posiedzieć patrząc na całą tą zgraję nieudaczników.
Jednak zaraz przestał czuć jak chłopiec go popycha, a on zaczął zwalniać. Próbował machać nogami jak to wszyscy robią podczas huśtania ale to spowodowało, że szybciej zwolnił.
Gdy zabawka się zatrzymała Hibiya odwrócił głowę do chłopca i zrobił nadąsaną minę.
- Co jest? Dlaczego nie huśtasz?
- Nie jestem twoim niewolnikiem… Sam się naucz.- zaśmiał się.
- Twoim zadaniem jest mnie bujać psie.
- Uroczy jesteś.- Delic rozczochrał mu włosy.- Idziesz pojeść trochę orzechów?
- A gdzie są? Nie będę jadł z ziemi.- książątko zmarszczył brwi i zszedł z huśtawki poprawiając swoje rozczochrane włosy.- Nie dotykaj mnie.
- Nie z ziemi… Z drzewa. Chodź.- blondyn złapał Hibiye za rękę i pociągnął w stronę drzewa na którym rosły włoskie orzechy.- Trzeba się na nie wspiąć, umiesz?
- Nie….- szepnął brunet dając się prowadzić.
Delic postanowił nie komentować tego parsknięciem tylko po dojściu do najbliższego orzechowca zaczął się na niego wspinać. Hibiya patrzył tylko w górę i zastanawiał się czy to trudne. No jasne że nie jest trudne! Ale on przecież nie jest małpą! Do tego pobrudziłby sobie swoje drogie ubranie. Usiadł sobie więc pod drzewem na miękkiej trawie.
Delic w tym czasie zebrał kilka orzechów i wpakował je do kieszeni, następnie zszedł z drzewa i usiadł obok bruneta z ego większym niż on sam.
- Masz.- wyjął z kieszeni trzy orzechy będące nadal w zielonym owocu i podał mu.
- Co mam z tym zrobić?- książe patrzył się na niego głupio.
- Eh… To się zdejmuje.- użył kamienia by zielny owoce pękł i gdy go zdjął go to rozłupał skorupkę by dostać się do jadalnej części.- A to się je.- podał mu orzechy.- Jesteś dziwny ale cię lubię.- uśmiechnął się.
- Nie jestem dziwny!- zabrał mu orzechy i wpakował do buzi.- To ty jesteś dziwny i jesteś tylko po to by mi służyć psie.
- Jasne..- parsknął blondyn i zjadł orzecha którego rozłupał.- Mam na imię Delic, a ty?
- Hibiya. Masz się do mnie zwracać z szacunkiem.
- Jak sobie życzysz Hibiya-san. Pewnie jesteś bogaty, co?- złapał jego pelerynę w dwa palce i zaraz puścił.
- Ależ oczywiście! To chyba widać!- poprawił swoją koronę i wyprężył się dumnie.- Ty za to jesteś biedny jak mysz kościelna.
- Ja tak, ale moja mama ma dużo pieniędzy.- blondyn rozłupywał kolejnego orzecha dla małego księcia.- Tylko się z nimi ze mną nie dzieli.
- No to masz dziwną mamę.- prychnął.- Będę mógł czasem ci dać jakieś resztki z obiadu.
- Nie jestem żebrakiem.- Delic zrobił zła minę i pstryknął go w nos.- Nic od ciebie nie chcę, zarobię na dom dziecka i się stamtąd wyrwę.
Hibiya zrobił dziwną minę i równie dziwnie spojrzał na swojego nowego kolegę, którego nawet polubił ale nie chciał się do tego przyznać.
- Ale Delic- kun… Dom dziecka jest za darmo…


Sportowy samochód zatrzymał się przy parku i wysiadł z niego wysoki i przystojny blondyn. Miał oczy inne niż wszystkich, były różowe. Miał na sobie drogi biały garnitur i pod spodem różową, starannie wyprasowaną koszulę. Na uszach zaś miał wymyślne słuchawki.
Zdjął je tak by zwisały mu na szyi i z uśmiechem ruszył w stronę starego już jednak nadal największego placu zabaw. Ostatnio dosyć często się tu spotykali, a Delic uwielbiał spełniać jego zachcianki, a potem brać coś w zamian.
Doszedł w końcu na placyk i ujrzał go siedzącego na tej samej huśtawce co kilkanaście lat temu. Zaszedł go od tyłu i delikatnie pocałował w kark. Poczuł jak jego małe książątko drży pod jego dotykiem.
- Jesteś głupi Delic-kun!- pisnął.- Nie zachodź mnie tak!
- Przepraszam Hibiy-chan~..- blondyn uśmiechnął się szeroko i przeszedł z drugiej strony bruneta.- Wybaczysz mi~?
- Wybaczam.- Hibiya machnął ręką.- A teraz mnie pohuśtaj.
- Dobrze, ale chcę coś w zamian mój słodki~.- Delic ujął jego dłoń i pocałował, potem raczej przeszedł na jego usta.
- Delic- kun! Nie tutaj! A jak ktoś zobaczy, że pozwalam się dotykać takiemu psu?
- Nic się nie stanie.- zaśmiał się, pocałował go w czoło i odchylił trochę jego kołnierzyk by upewnić się, że zrobił mu poprzedniego dnia chociaż jedną malinkę.
- Zboczeniec!- Hibiya pacnął go w dłoń.- Pohuśtaj mnie psie.
- Gdzie się dzisiaj spotykamy, u ciebie czy u mnie~?- blondyn się zaśmiał i znów poszedł na tyły chłopaka by zacząć go huśtać. Tyle lat minęło a on nadal sam nie umie tego robić.
- Nie spotkamy się.- książe zrobił obojętną minę, jednak napawał się szczęściem z huśtania i tym, że gdyby huśtał się mocniej to mógłby dotknąć chmur.- Lepiej by było gdybyś ty, jako mój pies zamieszkał w mojej rezydencji.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę Hibya-san.- Delic uśmiechnął się szeroko huśtając bruneta najmocniej jak umiał, wiedział, że on tak lubił.- Widzisz… A mówiłeś że nic nie osiągnę~.
- Może i osiągnąłeś ale tylko dzięki mnie!- Hibiya zrobił dumną minę. Nie tylko dlatego, że kiedyś, gdy był mały pomógł Delicowi, ale dlatego, że teraz on jest jego.


sobota, 2 sierpnia 2014

Książe- rozdział 11 [Zoro x Sanji]



 No i jest kolejny rozdział~! Może krótki, ale bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że wam też przypadnie do gustu~. Przepraszam, że tak długo musieliście czekać ale w końcu się udało go napisać :D
Co tam u was? U mnie nudno i gorąco :P
Ale przynajmniej treningi są XD

 ~~~

Rozdział 11

Nie zapowiadało się na to by Sanji miał wyzwanie ze mną lub ja z nim w grze. Potem w ogóle przestaliśmy w to grać bo Luffy zaczął szaleć i wszyscy przystąpili do picia i jedzenia. Na początku było naprawdę miło i wszyscy byli rozluźnieni jak zawsze, ja podziwiałem zgrabne ruchy Księcia który co jakiś czas sięgał po lampkę wina a jego policzki robiły się coraz bardziej czerwone po każdym łyku. Nie mogłem przestać obserwować jego rąk, ust, oczu i włosów. Były wręcz oszałamiające. Powstrzymałem się dopiero po tym jak Nami poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Zrozumiałem, że ona i Robin obserwowały mnie i już wszystko wiedzą.
W końcu nie mogłem skupić się w tym gwarze, zawsze mi to wychodziło, ale teraz to co innego. Wziąłem ze sobą butelkę sake i zlazłem na dwór. Usiadłem na chodniku przed kamienicą i co jakiś czas brałem łyka trunku. Po ulicy czasem przejechał jakiś samochód, ale oprócz tego było całkiem pusto. Wiał czasem chłodny wiaterek ale nie zanosiło się na deszcz (całe szczęście) i niebo było pełne gwiazd, co w tym mieście jest trudne do zobaczenia.
Nie wiedziałem nad czym zacząć rozmyślać najpierw. Nad Sanji’m? Jeśli sobie coś przypomni to mnie pewnie zabije, a jeśli nie, to zostawi i dołączy do Trafalgar’a. A ja tak chce by był ze mną…
Do tego jeszcze doszedł Ace, sądziłem że go nie spotkamy, a na pewno nie tak szybko. Wiedziałem, że był chłopakiem Sanji’ego przed jego wypadkiem. Ale nie chciałem o tym w ogóle myśleć. I teraz też nie chce. Wiem tylko, że jak coś się stanie, lub coś się będzie szykowało to będę bronił Księcia do ostatniej kropli krwi. Mógłbym się nawet zachowywać jak jego wierny pies, a raczej potwór. Najważniejsze by nic mu się nie stało.
Położyłem się na chodniku i znów napiłem sake. Dlaczego nic nie może być łatwe i proste jak miecz? Miecz tnie, rani i zabija, w dobrej lub złej sprawie, ale zawsze działa tak samo. Wystarczy się zamachnąć i usłyszysz słodki świst stali, który zaraz przetnie twoją ofiarę na pół i wszędzie poleje się ciepła, lepka krew.
Dlaczego wszystko jest bardziej zawiłe i nachodzi na siebie? Niby mam przyjaciół którzy są zawsze w gotowości by mi pomóc, ale co z tego, jak ja nie lubię dzielić się swoimi kłopotami? Wolę rozwiązywać je sam, by inni nie mieli zmartwień.
- Zorooo!- usłyszałem głos pijanego Usoppa i głupkowaty rechot Fanky’ego i Brook’a. Czarnowłosy wychylał się przez okno, dobrze, że nie tak daleko by spadł.
- Czego?- mruknąłem zirytowany faktem że jest środek nocy o on drze ryja na całe miasto.
- Chodź na górę! Sanji cię szuka..!
Westchnąłem i podniosłem się. On mnie szuka? Myślałem, że jest zajęty imprezą i śmianiem się z Chopper’em i naszym głupkowatym szefem. Opróżniłem do końca butelkę sake i wyrzuciłem do śmietnika, który stał przy chodniku, potem poczłapałem na górę.
Jak się okazało większość osób było już tak zalanych, że bełkotali niezrozumiałe słowa lub już słodko spali. Tylko Chopper był trzeźwy, ale oczy się dzieciakowi zamykały i zaczął się układać obok Luffy’ego, który zasnął ubrudzony jedzeniem. Robin siedziała na fotelu i  sączyła drinka, a Nami się głośno śmiała z Usoppa, Franky’ego i Brook’a którzy się wygłupiali. Sanji siedział obok Nico tylko że na podłodze i szczerzył się promiennie przez co zrobiło mi się ciepło na sercu. Jednak zdążyłem zauważyć, że też nie jest już trzeźwy.
- Glonie mój, w końcu jesteś!- gdy mnie zobaczył to wstał, podszedł do mnie i się przytulił.- Chcę coś z tobą porobić… Chodźmy na plaże, popływać razem.
Spojrzałem na niego zszokowany i uśmiechnąłem się lekko.
- Ciekawa propozycja, ale ty chyba powinieneś iść spać. Chodź zaprowadzę cię do łóżka.- złapałem go za ręce i próbowałem od siebie odciągnąć chociaż wolałbym by tulił się do mnie w nieskończoność.
- Nie chce mi się w ogóle spać!- zrobił naburmuszoną minę.- Napijmy się jeszcze.
- Dla ciebie już nie ma alkoholu Książe.- zaśmiałem się.- Idziemy do sypialni.
- Chce z tobą.- przytulił się znów do mnie.
Spojrzałem po wszystkich i nikt prócz Nico się nami nie interesował. Kobieta uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
- Idź z nim, ja ich też położę spać.
Przytaknąłem ruchem głowy i wziąłem blondyna na ręce, potem poszedłem z nim do sypialni. Oj jak ja chciałem go teraz rzucić na łóżko i wypieprzyć, ale nie mogłem tego zrobić. Nie jestem zboczeńcem. Posadziłem chłopaka na łóżku i uśmiechnąłem się.
- No to się rozbieraj.
- Ty mnie rozbierz.- uśmiechnął się.
Czy on musi mnie tak kusić? To nie jest fair…
Nachyliłem się nad nim i zdjąłem mu marynarkę, potem zająłem się odpinaniem guzików jego koszuli. To właśnie wtedy poczułem jak jego zgrabna ręka zaczesuje mi włosy, a potem muska moje trzy kolczyki. Dłoń i ten cudowny dotyk zeszła na policzek, musnęła usta i zaczęła iść w dół. Najpierw szyja, potem obojczyk. Spojrzałem kucharzowi w oczy, a on w moje.
- Chcę paluszka…- szepnął i dotknął wargami moich ust.
Byłem strasznie zaskoczony, ale nie trwało to długo, w końcu stało się to o czym marzyłem więc powinienem korzystać. Przewaliłem go tak by leżał na łóżku, a ja nad nim. Wsunąłem język do jego ust i ręką przeczesywałem jego miękkie, złote włosy. Ręce chłopaka powędrowały pod moją koszulkę i dokładnie zarysowywały moje mięśnie, poczułem że chce zdjąć ze mnie koszulkę. A jeśli chce to zrobić, to znaczy, że chce się ze mną kochać. Też tego bardzo chcę, ale nie będę tego robił gdy on jest pijany, bo ludzie w tym stanie niejedno chcą a potem żałują swoich decyzji.
Oderwałem się od jego smakujących alkoholem i nikotyną ust, i powstrzymałem jego dłonie.
- Nie będziemy tego robić brewko.- stwierdziłem i pocałowałem go w obojczyk.
- Dlaczego nie?- spojrzał na mnie zdziwiony.- Ja cię pragnę!- zacisnął swoje dłonie na moich barkach i podciągnął się do moich ust.- Wypieprz mnie.- szepnął i zaczął zmysłowo lizać i muskając wargami moje usta. Poczułem jak robi mi się twardo między nogami i znów się nie powstrzymałem. Oddałem pocałunek dość żarliwie i brutalnie, ale właśnie taki byłem. Gdy poczułem jak pociera kolanem o moje krocze to znów otrzeźwiałem.
- Nie.- mruknąłem.- Jesteś pijany, jutro pogadamy.- stwierdziłem stanowczo i wróciłem do rozbierania go by mógł iść spać.
- Ale… Cholerna sałata!- fuknął obrażony i gdy był w samych bokserkach to ułożył się na łóżku.
Odwróciłem się do wyjścia by iść stąd i nie patrzeć na jego zmysłowe nogi i zgrabny tyłek. Ten chłopak był wręcz idealny! Prawie jak porcelanowa laleczka, chociaż wiedziałem, że w jego nogach jest siła niejednego konia.
Ruszyłem do drzwi ale usłyszałem, śpiący i zachrypły głos kucharza.
- Marimo, śpij ze mną… Proszę…
Odwróciłem się do niego i ujrzałem parę niezwykle niebieskich, proszących oczu. Chyba spanie w jednym łóżku nikomu nie zaszkodzi, nie?
Westchnąłem i zdjąłem z siebie koszulkę i spodnie po czym położyłem się obok niego i przykryłem nas kołdrą. Sanji od razu przytulił się do mnie zamkając oczy by zasnąć.
Dlaczego tak nie jest codziennie? Dlaczego każdej nocy nie mogę spać z nim i przytulać jego chłodne ciało do swojego by je rozgrzać? Dlaczego codziennie mnie tak nie całuje i się do mnie nie przytula?
Dlaczego on nie jest mój?
Westchnąłem i zatopiłem nos w jego złotych kosmykach. Zamknąłem oczy i pocałowałem go w główkę.
- Kiedyś będziesz mój. Może nawet prędzej.

sobota, 26 lipca 2014

Obrazki

Jest mi okropnie nudno. Nudno jak nie wiem. Niegdzie w wakacje nie wyjeżdżam więc mam przesrane, ale to nie znaczy, że nie namówię babci na jakiś wyjazd~!
Ja wszystko załatwię~!
No ale skoro mi tak nudno to uznałam, że pokaże wam obrazki z różnych anime które wpadły do mojego serca i nie chcą wyjść. Wiem, że ten blog nie jest o tym ale mam to w dupie :)






























 

Winda [Shizuo x Izaya]



Ohayo~! W końcu udało mi się coś wymyślić z Durary~! Jestem bosssska... Do tego opowiadanie mi się bardzo podoba :D
Było mi strasznie nudno więc stwierdziłam, że naszemu kochanemu Izajaszowi też może być ;)
Macie czasem na coś ochotę? Na pewno macie, ja aktualnie mam na sushi na pizze z krewetkami, w tym momencie oddałabym za to wszystkoooo!!!!
Ale to dziwne bo nienawidzę ryb (stosuję zasadę nie patrzeć, nie dotykać, nie jeść) ale owoce morza uwielbiam, no i sushi. Shusi to wyjątek. :)
Miłego czytania~! 
 ~~~

Winda

Nuda jest okropna. A jeszcze gorsza jest nuda w samotności. Shizu-chan dobrze bawi się w pracy a ja siedzę jak ten ciołek na kanapie i się nudzę.
Nie pracuję bo zrobiłem sobie wolne (Shizuo prosił), jednak, ja, tak wielka i boska osoba nie przewidziała, że nie będę miał co robić.
Patrzenie w sufit już dawno przestało mnie interesować, zjadłem już ootoro i napiłem się kawy. Wiadomości w telewizji też zaczęły się powtarzać, a ja i tak już dawno o tym wszystkim wiedziałem.
- NUDNO MIIIII!!!- krzyknąłem a cały dom po czym znów opadłem na kanapę. Rzadko mam takie dni w których wszystko traci sens i nic nie sprawia mi radości prócz Shizu.
- To idź na dwór.- westchnęła Namie wchodząc do pokoju.- Czasem jesteś gorszy niż dziecko.- odłożyła jakieś papiery na biurko i stanęła nad łóżkiem na którym leżałem.- Idę do domu, skończyłam robotę.
- To idź.- mruknąłem i podniosłem się.- A z tym dworem to nie jest zły pomysł~. Znajdę Shizusia i mu trochę podokuczam~!
Powolnym krokiem, już trochę ożywiony poszedłem do swojej sypialnie by ubrać na siebie jakąś koszulkę bo przecież nie wyjdę z goła klatą.. Chociaż… Reakcje ludzi byłyby naprawdę komiczne, aż miałem ochotę spróbować wyjść też bez spodni, w samych bokserkach. Ale to może kiedy indziej.
Założyłem na siebie szarą bluzę, potem jakieś buty i po sprawdzeniu czy mam przy sobie nożyk i chociaż jeden telefon wyszedłem z mieszkania.
Czekając na windę bawiłem się przyciskiem, męcząc go tylko by guziczek się świecił. W końcu jednak winda przyjechała i musiałem wsiąść. Nacisnąłem guzik z literką „P” i żadnego innego. Winda jednak zatrzymała się piętro niżej i wsiadł do niej starszy pan z laską. Uśmiechnąłem się do niego lekko i oparłem o ściankę. A gdyby skorzystać z okazji i pobawić się w tej windzie?
Postanowiłem się trochę pośmiać i gdy tylko staruszek nacisnął naciśnięty już przeze mnie przycisk „P” wydałem z siebie odgłos wybuchu. Dzidek zamrugał oczami i zaskoczony znów nacisnął przycisk, a ja powtórzyłem dźwięk.
- Słyszał to Pan?- spojrzał na mnie powoli trochę zdezorientowany.
- No, lepiej niech Pan nie naciska więcej bo jeszcze spadniemy.
Mężczyzna znów spojrzał na przyciski i zrobił krok w tył przyciskając plecy do ścianki, a gdy winda dojechała na parter to od razu z niej wyskoczył i pobiegł do wyjścia z wieżowca.
Myślałem że dosłownie się posikam ze śmiechu, a że bardziej byłem tym zajęty to nie zauważyłem jak ktoś wsiadł do windy i nacisnął przycisk na 4 piętro. Była to niska blondynka z dość dużymi cyckami. Postanowiłem znów się zabawić.
Splotłem ręce z tyłu i zacząłem się w nią wpatrywać wytrzeszczając oczy. Przez jakiś czas nie reagowała, próbując mnie zignorować, ale w końcu ostrożnie się do mnie odwróciła i spojrzała pytająco.
- Co się gapisz?
Uśmiechnąłem się szeroko jak psychopata i odpowiedziałem:
- Zabiłem dzisiaj Shizuo Heiwajime~…
- Wariat.- ponownie nacisnęła przycisk piętra na którym chciała wysiąść i gdy tylko winda stanęła to szybko z niej wyskoczyła.
Zaśmiałem się głośno i nacisnąłem najwyższe piętro. Może spróbujemy jeszcze raz?
Gdy tylko tam dojechałem to założyłem kaptur na głowę odwróciłem się twarzą do jednego z rogów windy i oparłem głowę o ściankę. Ręce zwisały mi bezwładnie, trzeba tylko czekać na kogoś. Stało się to całkiem szybko, winda zaraz ruszyła i do środka wsiadło dwóch młodych chłopców. Ja w ogóle się nie ruszałem i starałem się też nie mrugać.
- Ej…- brunecik szturchnął niebieskowłosego.- On żyje?- wskazał na mnie.
- Nie wiem. Zapytaj się, ale fakt, nie rusza się..
Zapadła cisza, a ja nadal nie ruszałem się z miejsca, chciało mi się strasznie śmiać, ale skutecznie się powstrzymywałem.
- Przepraszam…- niebieskowłosy w końcu odważył się mnie zaczepić i gdy tylko mnie szturchnął to przechyliłem się na ściankę udając martwego.
Brunet zaczął krzyczeć i akurat winda stanęła to wylecieli z niej jak poparzeni. Zaczerpnąłem oddechu i zacząłem chichotać, te istotki naprawdę są pocieszne i zabawne. Co ja bym bez nich zrobił?
Przyszła kolejna ofiara, starsza pani mieszkająca piętro niżej niż ja. Złapałem drzwi zanim się zamknęły a ona spojrzała się na mnie pytająco.
- Przepraszam, ale czekam na przyjaciela~.- wytłumaczyłem z uśmiechem.
- Dobrze syneczku.- uśmiechnęła się.
Odczekałem minutę i puściłem drzwi by się zamknęły.
- Cześć Psyche, jak ci minął dzień?- uśmiechnąłem się do powietrza.
- Synku do kogo mówisz?- staruszka spojrzała się na mnie.
- No do mojego przyjaciela… Właśnie wraca z salonu tatuażu, widzi pani jakiego sobie smoka zrobił?- wskazałem na owy punkt w przestrzeni.
Kobieta spojrzała tam i zaczęła się wpatrywać jakby naprawdę miał się tam pojawić jakiś chłopak.
- No rzeczywiści ładny.- uśmiechnęła się.- Też sobie taki zrobię kiedyś.- poprawiła torby i winda zatrzymała się na jej piętrze.- Przyjdźcie kiedyś do mnie na ciasteczka kochaneczki, ale lepiej weź ze sobą tego blondyna.- uśmiechnęła się.
- Dobrze~!- pomachałem jej chichocząc.
Drzwi się za nią zamknęły a ja nacisnąłem przycisk mojego piętra. Potem szybko pobiegłem do swojego mieszkania by poszukać pewnej rzeczy. Nie było trudno bo pudełek mam pełno, a wziąłem takie średnie których jest od zajebania. Musiałem tylko wywalić z niego jakieś papiery. Ruszyłem uśmiechnięty z pudełkiem do windy i położyłem go w rogu. Wystarczy tylko czekać, aż ktoś tu jeszcze wsiądzie.
Po pięciu minutach podczas których grałem na telefonie w Tetrisa winda ruszyła. Schowałem szybko swój różowy telefon do kieszeni i oparłem się o ściankę windy. Zatrzymała się na 8 piętrze i do środka wszedł wysoki czarnowłosy mężczyzna, który hodował pelargonie u siebie w domu (ja wiem wszystko~..).
Jechaliśmy na parter i prawie pod koniec podróży spojrzałem na niego.
- Czy Pan też słyszy tykanie zegara?
Nastała cisza i po usłyszeniu cichego „tyk-tyk-tyk” przytaknął ruchem głowy. Pewnie nie zdążył skojarzyć, że to robił jego zegarek bo spojrzałem się na pudełko przestraszony.
- O kurwa…- szepnąłem.- Bomba…
Mężczyzna zbladł i zaczął szybciej oddychać, mam nadzieję, że nie dostanie zawału chociaż byłoby komicznie.
- Bomba..?
- A głuchy pan jest?- zwróciłem wzrok na niego i zapadła grobowa cisz którą przerywało tylko tykanie zegarka i dźwięk uruchomionej windy.
- Zginiemy tu!- krzyknął głośno i zaczął naciskać panicznie przycisk parteru. W końcu maszyna się go posłuchała i gdy tylko się zatrzymała to wybiegł na zewnątrz krzycząc „POLICJA!!”
Wybuchnąłem śmiechem zasłaniając sobie pyszczek łapką. Ci ludzie są tacy głupi, tacy naiwni i prości w obsłudze… Na wszystko się nabiorą jeśli tylko dobrze zagrasz, a ja wszystko potrafię dobrze zagrać.
- Czego się śmiejesz kleszczu?- do winy wszedł Shizu- chan w znanym już wszystkim stroju barmana.- Gdzie byłeś?
- Cały czas w windzie byłem~.- zachichotałem.- Bawiłem się~!
- Nie będę wnikał.- ziewnął a ja dorwałem się do przycisków wygrywając na nich „Lulaj że Jezuniu”
- Przestań Izaya, ty zawsze musisz mnie wkurwiać?- warknął i złapał mnie za bluzę podnosząc do góry. Winda zatrzymywała się na każdym piętrze.
Blondyn przewiesił mnie sobie prze ramie i spokojnie oparł się ramieniem o ściankę windy.
- Nudno mi było cały dzień Shizu~! Teraz będziesz musiał spędzić ze mną jakoś czas~.
- Wystarczy, że rozłożysz przede mną nogi i będę cały twój.- uśmiechnął się.- Ta winda mnie wkurwia, musiałeś nacisnąć wszystkie przyciski!?
- Może rozstawie nogi wieczorem, teraz spędzimy czas jakoś inaczej~- zacmokałem.- I tak jesteś mój~.
Blondyn coś chciał odpowiedzieć gdy drzwi windy się otworzyły i stanęła w nich jakaś grupka nastolatków. Pewnie musieli się zdziwić na widok Bestii z Ikebukuro z przewieszonym na ramieniu mną.
- To może my pojedziemy później.- zamknęli drzwi i winda znów ruszyła w górę.
Shizu-chan westchnął ciężko i wyjął z kieszeni papierosy. Ja za to śmiałem się jak opętany.

Może jutro mi nie będzie nudno.

wtorek, 22 lipca 2014

Książe- rozdział 10 [Zoro x Sanji]



Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam jakąś blokadę :/
Mimo wszystko udało się coś napisać więc życzę miłego czytania :* 

~~~

Rozdział 10

Myślałem wtedy, że go zabiję! Nie dość że uprzykrza się Sanji’emu to jeszcze ten zwrot „kochanie”! Co to miało być?!
- Zabiję cię Ace…- warknąłem jadąc motorem przez miasto.
Za mną jechał Książe, wydawał się być oszołomiony i przestraszony, w sumie to mu się nie dziwiłem. Tyle nowości i informacji naraz to nie jest nic dobrego, może dzisiaj chociaż trochę się rozluźni na imprezie.
Po jakiejś godzinie podjechaliśmy pod kamienicę w której mieszkałem z Black’iem. Zgasiłem silnik, zdjąłem kask i zszedłem z motoru.
- Głupi glonie! Czy ty nie pamiętasz drogi do swojej chałupy?!- Sanji wylazł z auta i trzasnął drzwiczkami.
- I czego się pieklisz?- mruknąłem patrząc na niego i poprawiając katany.
- Gdybyś się nie zgubił to bylibyśmy tu 45 minut temu! Jak nie zdarzę przygotować jedzenia to powieszę cię na prysznicu!- warknął i otworzył bagażnik.- Teraz mi pomóż z tym wszystkim.
Westchnąłem i poszedłem mu pomóc. Dlaczego on niby się tak złościł? Nie moja wina, że czasem zapominam drogi, przynajmniej można pozwiedzać miasto, a nóż zdarzy się coś ciekawego?
Wzięliśmy wszystko i poszliśmy na górę. Wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi, Sanji od razu poszedł pochować zakupy, a ja odłożyłem jego bagaże do sypialni. Szkoda, że nie mam drugiego łóżka… Albo, że nie śpimy na jednym, sądzę, że byłoby wygodnie… Co tu się okłamywać? Blondyn był cholernie ładny i nie mogłem od niego oderwać wzroku, no ale chyba nie powinienem myśleć o takich rzeczach.
Wyszedłem z sypialni i położyłem się na kanapie wcześniej odpinając sobie katany i opierając je o stolik do kawy. Kucharz krzątał się w kuchni, raz wyjmował, a raz wkładał jakieś rzeczy do szafek i lodówki. Ładnie się przy tym ruszał, chciałbym dotknąć tego tyłka… I robił takie słodkie miny…
- Marimo, co zrobić na imprezę do żarcia?
- Wszystko co zrobisz będzie pyszne.- ziewnąłem.- Jest sake?
Chłopak zajrzał do lodówki i wyjął jedną butelkę, po czym podszedł i mi podał.
- Alkoholik.- mruknął.
- Przesadzasz.- odtworzyłem butelkę i wypiłem jej zawartość duszkiem. Puste naczynie odłożyłem na stolik.
- Alkoholik.- powtórzył się i wrócił do kuchni.
Założyłem ręce za głowę i zamknąłem oczy. Jak się chwilę prześpię to się nic nie stanie…


- Zoro! Nie śpij w naszej obecności!- usłyszałem głos tej natrętnej rudej baby i spotkałem się z podłogą. Od razu zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na nią wściekle.
- Głupi babsztyl! Zabiję cię!
- Glonie uspokój się.- poczułem kopnięcie w tyłek.- A ty Nami-san nie budź go tak brutalnie następnym razem.
- A tam.- prychnęła dziewczyna i usiadła na kanapie.- Zajmował kanapę.
Westchnąłem i rozejrzałem się, wszyscy już się zebrali. Robin pomagała Sanji’emu z jedzeniem. Chopper, Luffy i Usopp patrzyli jak on gotuje. Nasz szef co jakiś czas wykrzykiwał, że chcę już jeść. Franky żłopał cole i usiadł obok lichwiary. Brakowało tylko Brook’a, ale sądziłem że i on też zaraz się zjawi.
Westchnąłem potężnie, wziąłem swoje katany i usiadłem przy ścianie na podłodze. To była normalność, że jak nie było miejsca na kanapie czy fotelu to siadało się gdziekolwiek.
- Oj Sanji…- mruknąłem zerkając na blondyna.- Jest sake?
- Zaraz ci dam, tylko daj mi skończyć.- uśmiechnął się do mnie promiennie, ale zaraz się odwrócił do garnków.
- Ja dam!- zawołał Chopper i zsunął się z krzesła.
Podbiegł do lodówki, a potem do mnie podając mi butelkę trunku.
- Dzięki.- uśmiechnąłem się.
- Chodźcie zagramy w butelkę..- Usopp przeciągnął się.- Brook jest już pod blokiem więc będziemy w komplecie.
- To suuuuper pomysł!- Fanky uśmiechnął się szeroko i odsunął stolik by zrobić więcej miejsca.
Nami zgarnęła skądś pustą butelkę i usiadła na podłodze. Nie widziałem najmniejszego sensu w tej zabawie ale jeśli Sanji zagra to może ja też się skuszę…?
Jak Robin i Sanji położyli gotowe jedzenie na odsuniętym stoliku to dołączyli się do grupki grających. Brook też się zjawił i wychodził na to, że tylko ja nie gram.
- Chodź glonie i zagraj z nami.- Książe uśmiechnął się do mnie.
Zrobiło mi się gorąco gdy spojrzałem w jego niebieskie oko, westchnąłem i w końcu dołączyłem do nich.
- Ja kręcę pierwszy!- krzyknął Luffy i jedząc onigiri zakręcił butelką. Wypadło na Chopper’a.- Oi! Chopper! Prawda czy wyzwanie?
- Prawda…- brunet napił się trochę soku pomarańczowego (jemu nie dajemy alkoholu).
- Hmmm… Wyjaw swoją tajemnicę!
Chłopiec od razu się zaczerwienił.
- Oblizałem kiedyś skalpel…- opuścił głowę.- Ale przypadkiem…
- Spokojnie to nic wielkiego.- Nami pogłaskała go po głowie, a Luffy się zaśmiał.- Teraz kręć.
Chłopak złapał butelkę i zakręcił, wypadła Robin.
- Poproszę wyzwanie lekarzu.- uśmiechnęła się.
- To…- Chopper rozejrzał się trochę.- Pocałuj Franky’ego.
Kobieta bez oporów wstała, podeszła do nibieskowłosego i cmoknęła go w usta. On się trochę zaczerwienił, a wszyscy zaczęli klaskać. Czarnowłosa wrócił na miejsce i zakręcił butelką, wypadł Brook.
- Wyzwanie Nico.                                                                                                             
- Zdziel Usoppa.
- Co?!- krzyknął długonosy, ale nawet nie zdążył uciec bo dostał soczystego liścia w policzek.- To nie fair! Tera ja kręcę.- złapał butelkę i zakręcił. Wypadł Luffy.
- Wyzwanie!- krzyknął i zaczął pochłaniać sushi.
- Złap Nami za cycki.
- Dobra.- wzruszył ramionami i wyciągnął ręce do rudej.
- O nie! To moje cycki!- krzyknęła dziewczyna i zdzieliła go w łeb.- Nawet się nie waż ich dotknąć.
- Ale nie wypełnię zadania…
- Kręć i nie gadaj.- warknęła dziewczyna i dała mu butelkę.
Czarnowłosy uśmiechnął się i zakręcił, wypadł blond Książe.
- Chce…- zastanowił się chwilę.- Wyzwanie.
- Zjedz z Zoro paluszka.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na czerwonego Sanji’ego, nie protestował, widocznie tego chciał, albo starał się nie odpaść z gry… Sięgnął po paluszka i wziął jeden koniec do ust, siedzieliśmy obok siebie więc odwrócił tylko do mnie głowę. Nie trzeba było mnie nawet namawiać, złapałem zębami drugi koniec i zaczęliśmy go jeść. Wszyscy krzyczeli „Gorzko, gorzko!” a paluszek stawał się coraz krótszy. Nasz usta były coraz bliżej siebie, już się nie mogłem doczekać aż się zetkną. W końcu posmakuję jego warg, mimo, że to będzie chwila to w końcu to się stanie.
Niestety ale paluszek pękł i z moich ust wystawał kawałek.
- Sanji do końca!- krzyknęła Nami.
Chłopak znów się pochylił i odgryzł ten mały kawałek dotykając ustami moich warg. Po moim ciele przeszedł ciepły dreszcz, jego usta smakowały nikotyną i czymś jeszcze czego nie umiałem określić (dobre było). Miałem ochotę przytulić go do siebie i kontynuować pocałunek, potem delikatnie wsunąłbym język do środka i rękę przeniósłbym na jego biodro.
Jednak chłopak się odsunął, a ja połknąłem paluszka.

sobota, 12 lipca 2014

Trochę o kendo

A więc ludki moje kochane~... Jakiś czas temu wstawiłam na bloga ankietę z zapytaniem czy chcecie bym wstawiła swoje zdjęcie w zbroi do kendo. Większość z was zagłosowała by to zrobić więc robię~!
Zdjęcia były robione na szybko w mieszkaniu mojej babci XD
Sory za słabą jakość :P
Fajnie wyglądam~?
Oczywiście nie widać mi twarzy i za pierwszym razem gdy to włożyłam to czułam się jak w klatce, swędział mnie nos (nie ma jak się podrapać ;_;) i włosy opadały mi na oczy. Do tego było mi niewygodnie i wszystko krępowało mi ruchy.
Po trzecim założeniu zbroi czułam się jak w drugiej skórze i nic mi nie przeszkadzało :)
Teraz uwielbiam ją zakładać~!
Może trochę wam opowiedzieć co~? A więc, cała zbroja nazywa się "bogu". Maska to "men", rękawice to "kote", napierśnik to "do". W te właśnie miejsca celujemy i gdy trafimy to krzyczymy nazwę by sędzia zaliczył punkt (trafię men to krzyczę meeeeeen!). Jest jeszcze jedno miejsce w które uderzamy, mianowicie "tsuki" (my raczej wymawiamy "tski" lub "cki"), jest to cios w krtań, jak widać mamy tam osłonę.
Kiedyś dostałam od mojego sensei'a w tsuki i to nie jest przyjemne uczucie, uwierzcie mi.
Kendo to bardzo przyjemny i bezpieczny sport, chociaż jeśli nie trafi się w zbroję to ma się siniaki i głowa boli ode men'ów, ale po pierwszym razie nie zwraca się na to uwagi :)
Najbardziej mogą ucierpieć stopy, walczymy na boso więc grozi nam zdarcie skóry ;)
Wracając do tematu, ten szlafrok który mam na sobie to tradycyjny stój do kendo (są też białe wersje), góra to keikogi a dół, te długie spodnie to hakama.
Jest w tym cholernie gorąco ale da się przyzwyczaić. To co trzymam w ręku (nie chodzi o telefon) to mój miecz~! Są to shinai'e, składają się z czterech bambusowych listew złożonych ze sobą. Na szczęście nie da się nim złamać żadnej kości :)
To chyba tyle~! Jeśli macie jakieś pytania to śmiało mówcie prosto z mostu~! Odpowiem na wszystko, a raczej się postaram~!

Książe- rozdział 9 [Zoro x Sanji]

No i mamy kolejny rozdział~! I cudowne wakacje~!
Wyjeżdżacie gdzieś? Bo ja nie ;_;
Ale mam treningi i lenistwo to się liczy :D
No i oczywiście jeszcze książki.

~~~

Rozdział 9

Jazda samochodem nie była taka trudna, okazało się, że instynktownie łapię za skrzynię biegów, naciskam pedały i włączam kierunkowskazy, musiałem sobie tylko przypomnieć. Najtrudniej było wyjechać z garażu i posesji, ale Zoro mi pomógł (zachwycony, że może poprowadzić takie cacko) i niedługo potem jechaliśmy do jego mieszkania. Miałem wrażenie, że glon nie umie trafić do swojego domu, przez kilka minut wręcz jeździliśmy w kółko, w końcu zatrzymaliśmy się przy targu.
Zgasiłem silnik i patrzyłem jak mężczyzna schodzi ze swojego motoru. Zatrzymałem swój wzrok na jego tyłku, szermierz ma naprawdę fajny tyłek. Ciekawe czy on widzi coś we mnie, może ja też mam ładny tyłek? Albo moje nogi mu się podobają? Albo w ogóle mu się nie podobam…
Odwróciłem wzrok ponieważ zielonowłosy zaczął iść w moją stronę i zaraz znalazł się obok mojego auta.
- Wychodź brewko.- uśmiechnął się, a jego złote kolczyki lekko zadzwoniły.- Idziemy zrobić jakieś zakupy.
Uśmiechnąłem się, wyjąłem kluczyk ze stacyjki i wyszedłem z samochodu. Zamknąłem go za pomocą pilota i schowałem kluczyki do kieszeni, mam nadzieję, że nikt mi ich nie ukradnie bo jeśli tak się stanie to stracę też swoje bagaże.
Wymieniliśmy się z marimo spojrzeniami i ruszyliśmy na targ. Tam było lepiej niż wspaniale, wszędzie stragany z jedzeniem i jakimiś innymi rzeczami. Po jednej stronie świeże ryby, po drugiej owoce, trochę dalej warzywa, a jeszcze dalej zioła i nasiona.
- Cudowne…- szepnąłem uśmiechając się szeroko, chyba reagowałem tak ponieważ byłem kucharzem… Ale kto nie lubi chodzić po targu?!
Złapałem mężczyznę za rękę bo wyglądał bardziej jak mój ochroniarz i ruszyliśmy w wędrówkę po straganach.
Oglądałem dokładnie wszystko co mi wpadło w ręce, trzeba było przecież ocenić jakość. Jedne pomidory wyglądały ładniej ale miały mało intensywny zapach
- Pełno w nich chemii..- mruknąłem odkładając pomidora na miejsce.
- Że też umiesz to rozróżnić.- glon się zaśmiał.- Zobacz tamte.- wskazał następny stragan.
Tam były trochę mniejsze, ale zapach aż rozchodził się na wszystkie strony, szkoda że nie mogłem ich spróbować, bo sprzedawca nie pozwolił, ale sądząc po kolorze nadawały się.
- Co chcesz dzisiaj na kolację Marimo?- dałem mu kolejną torbę z zakupami.
- To ty tu jesteś kucharzem.
- Może shusi? Zrobię też zupę miso a na deser dango, może być?
- Już się nie mogę doczekać.- uśmiechnął się.
- Ej! Zoooooro! Saaanji!!- usłyszeliśmy przyjazny, chłopięcy głos.
Oboje jak na komendę odwróciliśmy się by szukać źródła dźwięku. Mój zwróć skakał od straganu do straganu i zatrzymał się na dwóch czarnowłosych chłopakach. Jeden miał nadzwyczajnie długi nos i zawiązaną na głowie chustkę a drugi uśmiechał się szeroko, pod okiem miał bliznę a na łbie słomiany kapelusz. Podziwiałem jego nastawienie do życia i zdolność śmiania się ze wszystkiego, chociaż żarł więcej niż widział.
- Cześć!- uśmiechnąłem się szeroko i pomachałem im. Może nie spędziłem z gangiem Słomianych kapeluszy zbyt dużo czasu ale miałem wrażenie że jakbyśmy znali się od dawna.
Chłopcy podeszli do nas i zobaczyłem, że Usopp niesie jakiś obrazy.
- Co tu robicie gołąbeczki?- długonosy zaśmiał się, a ja zarumieniłem.
- Miałeś kiedyś nogi w swojej dupie?- glon warknął i spiorunował chłopaka wzrokiem, on od razu go zaczął przepraszać. Zadziwiające jaki postrach może budzić Zoro, ja jednak w ogóle się go nie boję.
- Przyszliśmy zrobić jakieś zakupy.- uśmiechnąłem się.- A wy?
-My to samo! Tyle żarcia!!!- krzyknął Luffy na całe gardło, a jakaś kobieta spojrzała się na niego jak na idiotę.
- Przyszliśmy też po to by opchnąć gdzieś moje obrazy.- Usopp pokazał mi je, były całkiem ładne, jeden przedstawiał ładną blondynkę, a drugi morze i błękitne niebo.
- Ten mi się bardzo podoba.- wskazałem na dzieło z morskim motywem.
- Mi też, ale trzeba sprzedać.- westchnął.- Szukaliście dzisiaj czegoś? Wiesz… Chodzi o twoją sprawę.
- Byliśmy u mnie w restauracji i w domu. Znaleźliśmy sporo rzeczy.- przypomniał mi się wtedy ten chłopak ze zdjęcia.
- Oi Sanji! Ugotujesz mi coś?- Luffy poskoczył.
- Jak przyjdziecie to ugotuję.- uśmiechnąłem się szeroko.- Co ty na to Marimo?
- Nie jestem marimo.- mruknął.- I sądzę, że fajnie będzie jak ktoś do nas wpadnie.- uśmiechnął się jakoś drapieżnie.
- To do zobaczenia później.- długonosy uśmiechnął się i złapał Słomianego za koszulkę.- Idziemy Luffy, musimy znaleźć kupców na moje obrazy.
Pożegnaliśmy się i razem z szermierzem ruszyliśmy do samochodu. Kupiliśmy dosyć jak na jeden dzień. Jednak to co zobaczyłem przy wozie to kompletnie mnie zszokowało. Stał przy nim ten chłopak ze zdjęcia, był wysoki i umięśniony. Jego czarne włosy były roztrzepane i przykryte skórzanym kapeluszem, na nosie miał piegi i ubrany był w czerwoną koszulkę i czarne spodnie sięgające do kolan.
Zoro od razu się spiął i jego jedna rąk przeniosła się na katany.
- Ace..- syknął.
Patrzyłem z przerażeniem na uśmiechniętego chłopaka.
- Zoro… i Sanji.- spojrzał na mnie i wyciągnął rękę.- Chodź do mnie kochanie.
Zoro spojrzał na mnie dziwnie ale przecież nic nie pamiętałem, nawet nic nie poczułem do tego mężczyzny.
- Przepraszam ale…- szepnąłem.- Ja cię nie pamiętam…
- Co?- spojrzał na Zoro.- Co mu zrobiliście Słomiane szumowiny?!
- Nic.- mruknął szermierz.- Nie wiadomo co się stało. Teraz odejdź stąd.
- Sanji, spójrz na mnie.- zrobiłem to co powiedział.- Chodź ze mną, do naszych.
- Ja… Nie chcę.
Chłopakowi zrzedła mina, wyprostował się jakby ktoś mu wsadził drut w kręgosłup i jego wzrok stał się bardziej… Okrutny.
- Dziś nie będę się z tobą bawił Roronoa, ale jeszcze się spotkamy Sanji i to niedługo. Wszyscy razem się spotkamy.
Odsunął się od samochodu, wyjął papierosa z kieszeni i zapalniczkę. Była metalowa i zręcznie nią manipulował w dłoni.
Po chwili zapalił go i ruszył w prawo.
Spojrzałem ostrożnie na Zoro, wydawał się być zdeterminowany do walki i gotowy by walczyć. O mnie.